Według danych Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego, w 2024 roku wartość szkód brutto związanych z katastrofami przekroczyła 3,8 mld zł, z czego pożary odpowiadały za 399 mln zł – to aż o 184 mln zł więcej niż rok wcześniej. W najnowszych statystykach widać kolejne niepokojące trendy: po chwilowym spadku liczby pożarów w latach 2023-2024, rok 2025 znów przyniósł wyraźny wzrost z poziomu 59 tysięcy do blisko 77 tysięcy pożarów.

Z analizy Polskiego Towarzystwa Ekspertów Dochodzeń Popożarowych (PTEDP) wynika, że problem dotyczy przede wszystkim budynków mieszkalnych, czyli domów jednorodzinnych i bloków. To właśnie tam dochodzi do największej liczby ofiar. Co godzinę na świecie w pożarach ginie średnio osiem osób, setki odnoszą obrażenia, a skutki ekonomiczne pochłaniają około 1 proc. produktu narodowego brutto wszystkich krajów. Jeżeli dodamy do tego fakt, że w Polsce od lat 80. liczba pożarów uległa niemal dziewięciokrotnemu wzrostowi, widać wyraźnie, że mamy problem systemowy, a nie serię przypadków.

Liczby, których nie widać w oficjalnych statystykach

Aż 66 proc. najtragiczniejszych w skutkach pożarów, czyli z ofiarami śmiertelnymi, ma miejsce w obiektach mieszkalnych. Przez ostatnie lata w Polsce średnio 500-600 osób rocznie ginęło w pożarach, a od 2 do 4 tysięcy odnosiło obrażenia. Są to dane zaniżone. Statystyki Państwowej Straży Pożarnej uwzględniają ofiary śmiertelne odnotowane na miejscu zdarzenia, ale już nie wszystkich tych, którzy umierają później w szpitalach na skutek rozległych poparzeń.

Nowe warunki techniczne: konieczne, ale spóźnione minimum

Na poziomie legislacyjnym trwają intensywne prace nad nowelizacją rozporządzenia w sprawie warunków technicznych budynków. Projekt zakłada szereg zmian w zakresie ochrony przeciwpożarowej.

Jednym z kluczowych elementów w tym obszarze są bariery ogniowe na elewacjach i dachach budynków wielorodzinnych. Mają one działać jak „bezpieczniki”, zatrzymywać płomienie w określonej strefie, ograniczać rozprzestrzenianie się ognia po elewacji i pokryciu dachowym, wydłużać czas potrzebny na ewakuację oraz umożliwić strażakom skuteczną interwencję.

To rozwiązanie od lat stosowane w wielu krajach Europy, które w polskich realiach ma szansę realnie obniżyć liczbę tragicznych pożarów w zabudowie wielorodzinnej. Pozostałe zmiany porządkują szereg obszarów dotychczas pomijanych lub niedookreślonych w przepisach. Projekt przewiduje m.in. ograniczenie długości pasów izolacyjnych do 40 metrów i ich wyraźne oznakowanie, traktowanie przedsionków jako stref bezpieczeństwa dla ewakuacji, doprecyzowanie relacji między budynkami o różnej wysokości, co ma utrudnić przemieszczanie się ognia po dachach, a także doprecyzowanie zasad dotyczących przepustów instalacyjnych, otworów i izolacji ogniowych, szczególnie ważnych w budynkach wielorodzinnych.

Równolegle utrwalany jest obowiązek instalacji czujników tlenku węgla i pożaru w mieszkaniówce. Nowe przepisy po ponad 20 latach aktualizują dotychczasowe podejście nie tylko do bezpieczeństwa pożarowego, ale także do komfortu życia – wprowadzając m.in. klasy akustyczne, takie jak AQ-0, które lepiej chronią mieszkańców przed hałasem w gęstej, miejskiej zabudowie.

To jest krok w dobrym kierunku, ale trzeba jasno powiedzieć, to początek nadrabiania zaległości z ostatnich dwóch dekad – ocenia Wiśniewski. – Rozporządzenie, które dziś jest aktualizowane, funkcjonowało w praktycznie niezmienionej formie ponad 20 lat. Technologia, materiały, gęstość zabudowy – wszystko się zmieniło – podsumowuje ekspert.

Mieszkaniówka poza radarem. „Stan zastały” w prawie

Zgodnie z Ustawą o Państwowej Straży Pożarnej, funkcjonariusze prowadzą tzw. czynności kontrolno-rozpoznawcze. Problem polega na tym, że przepisy nie obejmują budynków i pomieszczeń mieszkalnych. W praktyce oznacza to, że PSP ma ograniczone możliwości systematycznego nadzoru nad ochroną przeciwpożarową w domach i blokach.

Nie możemy dalej udawać, że budynki mieszkalne to prywatna sprawa lokatorów, a rolą państwa jest jedynie wysłać straż, kiedy już się palimówi Wiśniewski.Dzisiejsze wymagania w zakresie ochrony przeciwpożarowej dla budynków mieszkalnych są zwyczajnie nieadekwatne. Mamy luki prawne i administracyjne, a ciągłe odwoływanie się do rozwiązań sprzed pięćdziesięciu lat utrwala tzw. stan zastały. To wygodne dla systemu, ale niebezpieczne dla ludzitwierdzi prezes PTEDP.

Dom wykańczany „po godzinach”, kamienica na butlach z gazem

Słabości prawa widać szczególnie tam, gdzie codzienne wybory mieszkańców spotykają się z przestarzałą infrastrukturą. Na przedmieściach średnich i dużych miast domy jednorodzinne i szeregowce często oddawane są w stanie deweloperskim. Właściciele wykańczają je sami – kładą instalacje, montują kominki, decydują o materiałach. Zbyt często bez fachowej wiedzy, nadzoru i świadomości ryzyka.

W Polsce pokutuje przekonanie, że „złota rączka” poradzi sobie ze wszystkim, elektryką, kominkiem, gazem. A każde poważne niedociągnięcie w tych obszarach może się skończyć pożarem lub wybuchem. W starych kamienicach i zwartym budownictwie śródmiejskim problemem pozostają archaiczne instalacje. W takich budynkach mamy do wyboru kompleksowy remont albo ciche przyzwolenie na to, że kiedyś coś się wydarzy. To nie jest już tylko kwestia techniki, ale decyzji systemowych i politycznych – komentuje Wiśniewski.

Inżynierowie ryzyka – brakujące ogniwo między ubezpieczycielem a państwem?

W ocenie PTEDP, samą zmianą przepisów technicznych nie da się jednak rozwiązać problemu. Potrzebne jest włączenie do systemu nowych aktorów – inżynierów ryzyka.

Dziś pracują oni przede wszystkim na rzecz ubezpieczycieli, szacując potencjalne straty i projektując strategie pokrycia szkód. Ich rola mogłaby być jednak znacznie szersza, od współokreślania standardów bezpieczeństwa, po audyty istniejących budynków.

Inżynierowie ryzyka powinni stać się jednym z filarów systemu bezpieczeństwa pożarowego. To oni, we współpracy z ubezpieczycielami, mogą wymuszać lepsze standardy projektowe i eksploatacyjne. Państwo i straż pożarna nie są w stanie co roku wracać do tych samych budynków, sprawdzać każdej klatki, każdego komina. Zasoby kadrowe i prawne PSP są ograniczone. Bez odciążenia ich poprzez profesjonalny nadzór ryzyka będziemy wciąż działać reaktywnie, zamiast zapobiegawczododaje Wiśniewski.

Kto pomaga ofiarom pożarów – państwo czy obywatele?

Tragiczne pożary za każdym razem uruchamiają falę solidarności. Zrzutki, zbiórki, pomoc sąsiedzka i wsparcie lokalnych samorządów pozwalają poszkodowanym stanąć na nogi. Ale za tym odruchem wzajemnego wsparcia kryje się niewygodne pytanie: kto powinien ponosić odpowiedzialność za pomoc ofiarom pożarów – system ubezpieczeń tworzony przez obywateli czy państwo poprzez administrację publiczną?

Eksperci dochodzeń popożarowych zwracają uwagę, że ich praca zbyt często kończy się na ustaleniu przyczyny zdarzenia. Tymczasem wnioski z analiz dotyczące ryzyka, powtarzalności błędów, słabych punktów w prawie mogłyby realnie wpłynąć na kształt przepisów i praktykę budowlaną.

Dziś prawo nie wykorzystuje w pełni wiedzy ekspertów dochodzeń popożarowych. Potrzebna jest rewizja naszego statusu prawnego, tak aby wnioski z dochodzeń stawały się impulsem do realnych zmian w przepisach, standardach projektowych, praktykach zarządców budynków. Inaczej będziemy zapisywać kolejne raporty, a statystyki ofiar pożarów niewiele się zmienią – twierdzi Tomasz Wiśniewski.

„To moment, w którym trzeba przestać odkładać decyzje”

Nowelizacja warunków technicznych, rosnące statystyki szkód, dramatyczny bilans ofiar śmiertelnych – wszystko to tworzy moment, w którym trudno już udawać, że problem da się załatwić kosmetycznymi poprawkami.

Eksperci PTEDP liczą, że tym razem dyskusja o bezpieczeństwie pożarowym nie skończy się na medialnych deklaracjach. Bo w statystykach, za każdym „zdarzeniem” stoi czyjeś życie, zdrowie i dorobek całego życia.