Dlaczego prace przy fotowoltaice są niebezpieczne? – takie pytanie można usłyszeć na egzaminie kwalifikacyjnym na uprawnienia elektroenergetyczne.

Z pewnością pytanie jest nieco podchwytliwe, gdyż osoba z niedostateczną wiedzą odpowie, że… „można spaść z wysokości”. Nieco bardziej kumata osoba zapewne odpowie, że to praca przy napięciu i to również nie zostanie uznane. Niestety tu się kłania podstawowa wiedza, którą musi znać każda osoba, która chce pracować jako elektryk, niekoniecznie przy fotowoltaice.

Przeciętnej osobie elektryk kojarzy się z tzw. kręcidrutem, który „robi gniazdka w ścianie i kładzie kafelki w toalecie”. Równie dobrze można powiedzieć, że lekarz wypisuje papierki i nie musi mieć żadnej wiedzy, a za to tylko samo doświadczenie. Tak właśnie obecnie myśli większość osób starających zdobyć się uprawnienia, bo zyskali doświadczenie, ale nigdy żadnej książki nie czytali i nie odróżniają prądu stałego od prądu zmiennego oraz prądu od napięcia.

Tu jest właśnie jedna z kluczowych rzeczy w pracy przy fotowoltaice, gdyż przy PV w większości przypadków mamy do czynienia zarówno z prądem stałym oraz zmiennym. Stały pochodzi z paneli fotowoltaicznych, a zmienny z sieci lub nawet z samego tylko falownika (falowniki off-grid).

W internecie często pojawia się mit jakoby prąd stały był bezpieczny – nic bardziej mylnego. Według wielu prac, prąd stały jest około dwa razy mniej niebezpieczny. W skrajnych przypadkach może spowodować jedynie uczucie ciepła i w tym samym czasie elektrolizę tkanek która doprowadzi do znacznej utraty zdrowia lub nawet życia.

Powszechnie stosowane tanie wyłączniki różnicowo-prądowe (potocznie różnicówki) działają tylko na prąd zmienny lub ewentualnie tętniący (RCD typ A).

Obalając kolejny mit… Różnicówki niezależnie od typu, nie wyłączają podczas porażenia ani tym bardziej przed nim (za wyjątkiem upływności L-PE), tylko wskutek pojawienia się tak zwanego prądu różnicowego – czego przykładem jest wbudowany rezystor połączony z przyciskiem „TEST”. Gdy dana osoba, lub zwierzę postanowi równocześnie dotknąć przewodu L i równocześnie N, zarazem będąc odizolowanym od ziemi, to różnicówka nie „zobaczy” prądu różnicowego, lecz żarówkę…

Korzystając na co dzień z instalacji elektrycznych w domu, w pracy i wszędzie indziej można się przyzwyczaić do tego, że nic się nie dzieje. Jak mawiają najlepsi i doświadczeni elektrycy: „najczęściej zabija rutyna”.

Tym bardziej zdradliwy bywa prąd, gdy ktoś zaliczył kilka czy nawet kilkanaście porażeń i nie stosuje zasad bezpiecznej pracy przy lub w pobliżu napięcia. Każdy kolejny raz może być ostatnim.

Przy PV często zachodzi sytuacja, że inne osoby montują panele na dachu, a inne osoby wykonują elektrykę „z dołu” mając wyprowadzone przewody z paneli. Należy pamiętać że to nie moc zabija, tylko prąd. Gdyby ktoś nie wierzył, to niech się zastanowi jak działa paralizator elektryczny posiadający małą bateryjkę. Panele połączone szeregowo i dające napięcie rzędu 1500 VDC, mogą być doskonałą receptą na poparzenia skutkujące amputacją całych kończyn.

Inaczej wygląda sprawa związana z łukiem elektrycznym. W przypadku prądu zmiennego, napięcie wygląda mniej lub bardziej jak na poniższym wykresie:

W czerwonych kółkach widać tak zwane przejście przez zero, które powoduje zgaszenie ewentualnego łuku. Zupełnie inaczej bajka wygląda przy prądzie stałym. Poniższe trzy krótkie filmy są tego doskonałym dowodem:

Oczywiście te filmy pokazują celowo wywołany łuk elektryczny przy zwarciu paneli. Taki sam łuk może powstać wskutek złego zarobienia wtyczki MC4 w instalacji, o czym mowa na kolejnym poniższym filmie:

Po tym doskonale widać, że ewentualne porażenie napięciem z paneli nie jest tak przerażające jak możliwość znacznych oparzeń wskutek zwarcia dokonanego podczas montażu. Rzeczą oczywistą jest, że panele podają napięcie na wyjściu zawsze jak pada na nie światło – także zaraz po wyjęciu ich z auta. Złącza MC4 umożliwiają ich podłączenie niemal w każdej chwili, ale nie po obciążeniem.

Rozładowane kondensatory falownika, są praktycznie zwarciem, dlatego oczywiście stosujemy co najmniej jeden rozłącznik (bezpiecznikowy lub zwykły) zaraz po wejściu do rozdzielnicy, przed ogranicznikami – nawet jeśli falownik posiada wbudowany. Ewentualny łuk zapali się na krótko podczas operowania rozłącznikiem, w jego wnętrzu, a nie w naszych rękach i tuż przed oczami, których raczej nikt z nas nie chciałby stracić.